służyć cygarkiem... Ja trochę znam Wokulskiego. Zawsze wydawał mi się człowiekiem skrytym i dumnym. W kupcu skrytość jest wielką zaletą, duma wadą. Ale żeby Wokulski zdradzał skłonność do waryacyi, tegom nie spostrzegł.
Radca przyjął cygaro bez szczególnych oznak wdzięczności. Jego rumiana twarz, otoczona pękami siwych włosów nad czołem, na brodzie i na policzkach, była w tej chwili podobna do krwawnika oprawionego w srebro.
— Nazywam go — odparł, powoli ogryzając i zapalając cygaro — nazywam go waryatem, gdyż go znam lat... Zaczekaj pan... Piętnaście... siedemnaście... ośmnaście... Było to w r. 1860... Jadaliśmy wtedy u Hopfera. Znałeś pan Hopfera?...
— Phi...
— Otóż Wokulski był wtedy u Hopfera subjektem i miał już ze dwadzieścia parę lat...
— W handlu win i delikatesów?
— Tak. I jak dziś Józio, tak on wówczas podawał mi piwo, zrazy nelsońskie...
— I z tej branży przerzucił się do galanteryi? — wtrącił ajent.
— Zaczekaj pan — przerwał radca. — Przerzucił się, ale nie do galanteryi, tylko do szkoły przygotowawczej, a potem do szkoły głównej, rozumie pan?... Zachciało mu się być uczonym!...
Ajent począł chwiać głową w sposób oznaczający zdziwienie.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/014
Ta strona została uwierzytelniona.