— Nie koniec na tem... W r. 1870 wrócił do Warszawy z niewielkim fundusikiem. Przez pół roku szukał zajęcia, zdaleka omijając handle korzenne, których po dziś dzień nienawidzi, aż nareszcie przy protekcyi swego dzisiejszego dysponenta, Rzeckiego, wkręcił się do sklepu Minclowej, która akurat została wdową, i — w rok potem ożenił się z babą, grubo starszą od niego.
— To nie było głupie — wtrącił ajent.
— Zapewne. Jednym zamachem zdobył sobie byt i warsztat, na którym mógł spokojnie pracować do końca życia. Ale też miał on krzyż Pański z babą!
— One to umieją...
— Jeszcze jak! — prawił radca. — Patrz pan jednakże co to znaczy szczęście. Półtora roku temu, baba objadła się czegoś i umarła, a Wokulski po czteroletniej katordze, został wolny jak ptaszek, z zasobnym sklepem i 30 tysiącami rubli w gotowiźnie, na którą pracowały dwa pokolenia Minclów.
— Ma szczęście.
— Miał — poprawił radca — ale go nie uszanował. Inny, na jego miejscu, ożeniłby się z jaką uczciwą panienką i żyłby w dostatkach; bo co to panie dziś znaczy sklep z reputacyą i w doskonałym punkcie!... Ten jednak waryat rzucił wszystko i pojechał robić interesa na wojnie. Milionów mu się zachciało, czy kiego dyabła.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.