— Może je będzie miał — odezwał się ajent.
— Ehe! żachnął się radca. Dajno Józiu piwa. Myślisz pan, że w Turcyi znajdzie jeszcze bogatszą babę, aniżeli nieboszczka Minclowa?... Józiu!...
— Służę piorunem!... Jedzie ósma...
— Ósma? — powtórzył radca — to być nie może. Zaraz. Przed tem była szósta, potem siódma..., mruczał, zasłaniając twarz dłonią. — Może być, że ósma. Jak ten czas leci!...
Mimo posępne wróżby ludzi trzeźwo patrzących na rzeczy, sklep galanteryjny pod firmą J. Mincel i S. Wokulski nietylko nie upadł, ale nawet robił dobre interesa. Publiczność, zaciekawiona pogłoskami o bankructwie, coraz liczniej odwiedzała magazyn, od chwili zaś, kiedy Wokulski opuścił Warszawę, zaczęli zgłaszać się po towary kupcy rosyjscy. Zamówienia mnożyły się, kredyt za granicą istniał, weksle były płacone regularnie, a sklep roił się gośćmi, którym ledwo mogli wydołać trzej subjekci: jeden mizerny blondyn, wyglądający jakby cogodzinę umierał na suchoty, drugi szatyn z brodą filozofa a ruchami księcia i trzeci elegant, który nosił zabójcze dla płci pięknej wąsiki; pachnąc przy tem jak laboratoryum chemiczne.
Ani jednak ciekawość ogółu, ani fizyczne i duchowe zalety trzech subjektów, ani nawet ustalona reputacya sklepu, może nie uchroniłyby go od upadku, gdyby nie zawiadował nim 40-letni pra-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/017
Ta strona została uwierzytelniona.