— Bardzo prosimy — mówił prędko Mraczewski — to nasz obowiązek. Zdaje mi się, że te będą dobre — ciągnął, podając parę zczepionych nitką kaloszy. — Doskonałe, pysznie wyglądają; szanowny pan ma tak normalną nogę, że nie podobna mylić się co do numeru. Szanowny pan życzy sobie zapewne literki; jakie mają być literki?...
— L. P. — mruknął gość, czując, że tonie w bystrym potoku wymowy grzecznego subjekta.
— Panie Lisiecki, panie Klejn, przybijcie z łaski swojej literki. Szanowny pan każe zawinąć dawne kalosze? Paweł! wytrzyj kalosze i okręć w bibułę. A może szanowny pan nie życzy sobie dźwigać zbytecznego ciężaru? Paweł rzuć kalosze do paki... Należy się dwa ruble, kopiejek pięćdziesiąt... Kaloszy z literkami nikt szanownemu panu nie zamieni, a to przykra rzecz, znaleść w miejsce nowych artykułów, dziurawe graty... Dwa ruble pięćdziesiąt kopiejek do kasy, z tą karteczką. Panie kasyerze, pięćdziesiąt kopiejek reszty dla szanownego pana...
Nim gość oprzytomniał, ubrano go w kalosze, wydano resztę i wśród niskich ukłonów, odprowadzono do drzwi. Interesant stał przez chwilę na ulicy, bezmyślnie patrząc w szybę, zpoza której Mraczewski darzył go słodkim uśmiechem i ognistemi spojrzeniami. Wreszcie machnął ręką i poszedł dalej, może myśląc, że w innym sklepie kalosze bez literek kosztowałyby go dziesięć złotych.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/026
Ta strona została uwierzytelniona.