Często przychodzili do nas dawni koledzy ojca: pan Domański, także woźny, ale z komisyi skarbu i pan Raczek, który na Dunaju miał stragan z zieleniną. Prości to byli ludzie (nawet pan Domański trochę lubił anyżówkę), ale roztropni politycy. Wszyscy, nie wyłączając ciotki, twierdzili jak najbardziej stanowczo, że choć Napoleon I umarł w niewoli, ród Bonapartych jeszcze wypłynie. Po pierwszym Napoleonie znajdzie się jakiś drugi, a gdyby i ten źle skończył, przyjdzie następny, dopóki jeden po drugim nie uporządkują świata.
— Trzeba być zawsze gotowym na pierwszy odgłos! — mówił mój ojciec.
— Bo nie wiecie dnia, ani godziny — dodawał pan Domański.
A pan Raczek, trzymając fajkę w ustach, na znak potwierdzenia pluł aż do pokoju ciotki.
— Napluj mi acan w balię, to ci dam!... — wołała ciotka.
— Może jejmość i dasz, ale ja nie wezmę — mruknął pan Raczek, plując w stronę komina.
— U... cóżto za chamy, te całe granadyerzyska! — gniewała się ciotka.
— Jejmości zawsze smakowali ułani. Wiem, wiem...
Później pan Raczek ożenił się z moją ciotką...“
...„Chcąc, ażebym zupełnie był gotów, gdy wybije godzina sprawiedliwości, ojciec sam pracował nad moją edukacyą.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/034
Ta strona została uwierzytelniona.