czek, ciężko schylając się do ziemi, ażeby wypukać popiół z fajki.
Ciotka rozpłakała się, a wtedy odezwał się p. Domański:
— Poco robić duże ceregiele. Jejmość nie masz opieki, on nie ma gospodyni; pobierzcie się i przygarnijcie Ignasia, a będziecie nawet mieli dziecko. I jeszcze tanie dziecko, bo Mincel da mu wikt i kwaterę, a wy tylko odzież.
— Hę?... — spytał p. Raczek, patrząc na ciotkę.
— No, oddajcie pierwej chłopca do terminu, a potem... może się odważę — odparła ciotka. — Zawsze miałam przeczucie, że marnie skończę...
— To i jazda do Mincla! — rzekł p. Raczek, podnosząc się z krzesełka. — Tylko jejmość nie zrób mi zawodu! — dodał, grożąc ciotce pięścią.
Wyszli z p. Domańskim i może w półtory godziny wrócili, obaj mocno zarumienieni. P. Raczek ledwie oddychał, a p. Domański z trudnością trzymał się na nogach, podobno z tego, że nasze schody były bardzo niewygodne.
— Cóż?... — spytała ciotka.
— Nowego Napoleona wsadzili do prochowni! — odpowiedział p. Domański.
— Nie do prochowni, tylko do fortecy A-u... A-u... — dodał p. Raczek i rzucił czapkę na stół.
— Ale z chłopcem co?
— Jutro ma przyjść do Mincla z odzieniem
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/039
Ta strona została uwierzytelniona.