pisał w księdze, niekiedy drzemał, lecz, pomimo tylu zajęć, z niepojętą uwagą czuwał nad biegiem handlu w całym sklepie. On także, dla uciechy przechodniów ulicznych, od czasu do czasu, pociągał za sznurek skaczącego w oknie kozaka i on wreszcie, co mi się najmniej podobało, za rozmaite przestępstwa karcił nas jedną z pęka dyscyplin.
Mówię: nas, bo było nas trzech kandydatów do kary cielesnej: ja, tudzież dwaj synowcy starego — Franc i Jan Minclowie.
Czujności pryncypała i jego biegłości w używaniu sarniej nogi, doświadczyłem zaraz na trzeci dzień po wejściu do sklepu.
Franc odmierzył jakiejś kobiecie za 10 groszy rodzynków. Widząc, że jedno ziarno upadło na kontuar (stary miał w tej chwili oczy zamknięte), podniosłem je nieznacznie i zjadłem. Chciałem właśnie wyjąc pestkę, która wcisnęła się mi między zęby, gdy uczułem na plecach coś, jakby mocne dotknięcie rozpalonego żelaza.
— A szelma! — wrzasnął stary Mincel i nim zdałem sobie sprawę z sytuacyi, przeciągnął po mnie jeszcze parę razy dyscyplinę, od wierzchu głowy do podłogi.
Zwinąłem się w kłębek z bolu, lecz od tej pory, nie śmiałem wziąć do ust niczego w sklepie. Migdały, rodzynki, nawet rożki, miały dla mnie smak pieprzu.
Urządziwszy się ze mną w taki sposób, stary
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/042
Ta strona została uwierzytelniona.