szych znajomych, wyjąwszy ciebie, któryby mię nie dręczył słowem, ruchem, a choćby spojrzeniem? Ileżto razy mówiono o mnie i prawie do mnie, że karmię się z fartucha żony, że wszystko zawdzięczam pracy Minclów, a nic, ale to nic — własnej energii, choć przecie ja podźwignąłem ten kramik, zdwoiłem jego dochody...
Mincle i zawsze Mincle!... Dziś niech mnie porównają z Minclami. Sam jeden przez pół roku zarobiłem dziesięć razy więcej, aniżeli dwa pokolenia Minclów przez pół wieku. Na zdobycie tego, com ja zdobył pomiędzy kulą, nożem i tyfusem, tysiąc Minclów musiałoby pocić się w swoich sklepikach i szlafmycach. Teraz już wiem, ilu jestem wart Minclów i, jak mi Bóg miły, dla podobnego rezultatu, drugi raz powtórzyłbym moję grę! Wolę obawiać się bankructwa i śmierci, aniżeli wdzięczyć się do tych, którzy kupią u mnie parasol, albo padać do nóg tym, którzy w moim sklepie raczą zaopatrywać się w waterklozety...
— Zawsze ten sam! — szepnął Ignacy.
Wokulski ochłonął. Oparł się na ramieniu Ignacego i zaglądając mu w oczy, rzekł łagodnie:
— Nie gniewasz się stary?...
— Czego? Alboż nie wiem, że wilk nie będzie pilnował baranów... Naturalnie...
— Cóż u was słychać — powiedz mi?
— Akurat tyle, co pisałem ci w raportach. In-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/060
Ta strona została uwierzytelniona.