twarz do księgi, jakby w niej pismo było niewyraźne. — A... a... Onegdaj wzięła portmonetkę... Trzy ruble?... to chyba zadrogo...
— Wcale nie — wtrącił Ignacy. — Portmonetka doskonała, sam ją wybierałem.
— Z którychżeto? — spytał niedbale Wokulski i zamknął księgę.
— Z tej gablotki. Widzisz, jakieto cacka.
— Musiała jednak dużo między niemi przerzucić... Jest podobno wymagająca...
— Wcale nie przerzucała, dlaczego miałaby przerzucać? — odparł Ignacy. — Obejrzała tę...
— Tę?...
— A chciała wziąść tę...
— Ach, tę... — szepnął Wokulski, biorąc do ręki portmonetkę.
— Ale ja poradziłem jej inną, w tym guście...
— Wiesz co, że to jednak jest ładny wyrób.
— Tamta, którą ja wybrałem była jeszcze ładniejsza.
— Ta bardzo mi się podoba. Wiesz... ja ją wezmę, bo moja już nanic...
— Czekaj, znajdę ci lepszą — zawołał Rzecki.
— Wszystko jedno. Pokaż inne towary, może jeszcze co mi się przyda.
— Spinki masz?... Krawat, kalosze, parasol...
— Daj mi parasol, no... i krawat. Sam wybierz. Będę dziś jedynym gościem i w dodatku zapłacę gotówką.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/069
Ta strona została uwierzytelniona.