świata. Dla niej nie istniała nawet siła ciężkości, gdyż krzesła jej podsuwano, talerze podawano, ją samą na ulicy wieziono, na schody wprowadzano, na góry wnoszono.
Woalka chroniła ją od wiatru, kareta od deszczu, sobole od zimna, parasolka i rękawiczki od słońca. I tak żyła z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, z roku na rok, wyższa nad ludzi, a nawet nad prawa natury. Dwa razy spotkała ją straszna burza, raz w Alpach, drugi — na morzu Śródziemnem. Truchleli najodważniejsi, ale panna Izabela ze śmiechem przysłuchiwała się łoskotowi druzgotanych skał i trzeszczeniu okrętu, ani przypuszczając możliwości niebezpieczeństwa. Natura urządziła dla niej piękne widowisko z piorunów, kamieni i morskiego odmętu, jak w innym czasie pokazała jej księżyc nad jeziorem genewskiem, albo nad wodospadem Renu rozdarła chmury, które zakrywały słońce. To samo przecie robią codzień maszyniści teatrów i nawet w zdenerwowanych damach nie wywołują obawy.
Ten świat wiecznej wiosny, gdzie szeleściły jedwabie, rosły tylko rzeźbione drzewa, a glina pokrywała się artystycznemi malowidłami, ten świat miał swoję specyalną ludność. Właściwymi jego mieszkańcami były księżniczki i książęta, hrabianki i hrabiowie, tudzież bardzo stara i majętna szlachta obojej płci. Znajdowały się tam jeszcze damy zamężne i panowie żonaci, w charakterze gospodarzy
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/076
Ta strona została uwierzytelniona.