nie żony trzeba, ale niańki, któraby mu ocierała usta.
— Nie upieram się przy marszałku, więc baron...
— Baron jeszcze starszy, farbuje się, różuje, i ma jakieś plamy na rękach.
Hrabina podniosła się z kanapy.
— Nie nalegam, moja droga, nie jestem swatką, to należy do pani Meliton. Zwracam tylko uwagę, że nad ojcem wisi katastrofa.
— Mamy przecie kamienicę.
— Którą sprzedadzą najdalej po ś. Janie, tak, że nawet twoja suma spadnie.
— Jakto — dom, który kosztował sto tysięcy, sprzedadzą za sześćdziesiąt?...
— Bo on nie wart więcej, bo ojciec zadużo wydał. Wiem to od budowniczego, który oglądał go z polecenia Krzeszowskiej.
— Więc w ostateczności mamy serwis... srebra... — wybuchnęła panna Izabela, załamując ręce.
— Hrabina ucałowała ją kilkakrotnie.
— Drogie, kochane dziecko — mówiła łkając — że też właśnie ja muszę tak ranić ci serce!... Słuchaj więc... Ojciec ma jeszcze długi wekslowe, jakieś parę tysięcy rubli. Otóż te długi... uważasz... te długi ktoś skupił... kilka dni temu, w końcu marca. Domyślamy się, że to zrobiła Krzeszowska...
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/092
Ta strona została uwierzytelniona.