Panna Florentyna zrobiła rękoma ruch, oznaczający rezygnacyą.
— Nie wykupiła ich Krzeszowska — rzekła — to wiem napewno. Więc — albo ciotka Hortensya, albo...
— Albo?...
— Albo sam ojciec. Czy nie wiesz, ile rzeczy robi ojciec, ażeby zaniepokoić rodzinę, a potem śmiać się...
— Zacóż chciałby mnie, nas, niepokoić?
— Myśli, że ty jesteś spokojna. Córka powinna nieograniczenie ufać ojcu.
— Ach, tak!... — szepnęła panna Izabela, zamyślając się.
Czarno ubrana kuzynka zwolna podniosła się z fotelu i cicho wyszła.
Panna Izabela znowu zaczęła patrzeć na swój pokój, który wydał jej się popielatym, na czarne gałązki, które chwiały się za oknem, na parę wróbli świergoczących może o budowie gniazda, na niebo, które stało się jednolicie szarem, bez żadnej jaśniejszej prążki. W jej pamięci znowu odżyła sprawa kwesty i nowej toalety, ale obie wydały się jej tak małemi, tak prawie śmiesznemi, że myśląc o nich, nieznacznie wzruszyła ramionami.
Dręczyły ją inne pytania: czyby nie oddać serwisu hrabinie Karolowej — i — zkąd ojciec ma pieniądze? Jeżeli miał je dawniej, dlaczego pozwolił na zaciąganie długów u Mikołaja?... A jeżeli nie
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.