racyą i że nasze srebra mogą naprawdę znaleźć się na jakim bankierskim stole.
Przytuliła głowę do ramienia ojca. Pan Tomasz spojrzał niechcący w lusterko na stoliku i przyznał w duchu, że oboje w tej chwili tworzą bardzo piękną grupę. Szczególniej dobrze odbijała obawa rozlana na twarzy córki, od jego spokoju. Uśmiechnął się.
— Bankierskie stoły!... — powtórzył. — Srebra naszych przodków bywały już na stołach Tatarów, Kozaków, zbuntowanych chłopów i nietylko nam to nie uchybiało, ale nawet przynosiło zaszczyt. Kto walczy, naraża się na straty.
— Tracili przez wojnę i na wojnie — wtrąciła panna Izabela.
— A dziś niema wojny?... Zmieniła się tylko broń: zamiast kosą, albo jataganem walczą rublem. Joasia dobrze to rozumiała, sprzedając nie serwis — ale rodzinny majątek, albo, rozbierając na wybudowanie śpichlerza, ruiny zamku.
— Więc jesteśmy zwyciężeni... — szepnęła panna Izabela.
— Nie, dziecko — odparł pan Tomasz, prostując się. — My dopiero zaczniemy tryumfować i bodaj czy nie tego boi się moja siostra i jej koterya. Oni tak głęboko zasnęli, że razi ich każdy objaw żywotności, każdy mój śmielszy krok — dodał jakby do siebie.
— Twój, papo?
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.