Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic nie wiem — pochwyciła gorączkowo panna Izabela — ale wszystko przeczuwam, wszystko rozumiem... Ten człowiek chce się zbliżyć do nas...
— Już się przecie poznał z ojcem — wtrąciła panna Florentyna.
— Więc do mnie chce się zbliżyć!... — zawołała panna Izabela z wybuchem. — Poznałam to, po...
Wstyd jej było dodać: „po jego spojrzeniu“.
— Czy nie uprzedzasz się, Belciu?...
— Nie. To, czego doznaję w tej chwili, nie jest uprzedzeniem, ale raczej jasnowidzeniem. Nawet nie domyślasz się, jak ja dawno znam tego człowieka, a raczej — od jak dawna on mnie prześladuje. Teraz dopiero przypominam sobie, że przed rokiem nie było przedstawienia w teatrze, nie było koncertu, odczytu, na którychbym go nie spotykała, i dopiero dziś ta... bezmyślna figura wydaje mi się straszną...
Panna Florentyna aż cofnęła się z fotelikiem, szepcąc:
— Więc przypuszczasz, żeby się ośmielił...
— Zagustować we mnie?... — przerwała ze śmiechem panna Izabela. — Tego nawet nie myślałabym mu bronić. Nie jestem tak ani naiwna, ani tak fałszywie skromna, ażeby nie wiedzieć, że się podobam... mój Boże! nawet służbie... Kiedyś gniewało mnie to, jak żebranina, która zastępuje nam