roznosząc tą szczególną, surową woń, która poprzedza pękanie liści na drzewach i ukazanie się pierwiosnków; szare trawniki nabrały zielonawego odcienia; słońce grzało tak mocno, że panie otworzyły parasolki.
— Śliczny dzień — westchnęła panna Izabela, patrząc na niebo, gdzieniegdzie poplamione białemi obłokami.
— Gdzie jaśnie panienka rozkaże jechać? — spytał lokaj zatrzasnąwszy drzwiczki powozu.
— Do sklepu Wokulskiego — z nerwowym pośpiechem odpowiedziała panna Izabela.
Lokaj skoczył na kozioł i spasione gniade konie ruszyły uroczystym kłusem, parskając i wyrzucając łbami.
— Dlaczego Belciu do Wokulskiego? — zapytała trochę zdziwiona panna Florentyna.
— Chcę sobie kupić paryskie rękawiczki, kilka flakonów perfum...
— To samo dostaniemy gdzieindziej.
— Chcę tam — odpowiedziała sucho panna Izabela.
Od paru dni męczył ją osobliwy niepokój, jakiego już raz doznała w życiu. Będąc, przed laty, zagranicą w ogrodzie aklimatyzacyjnym, zobaczyła w jednej z klatek ogromnego tygrysa, który spał, oparty o kratę, w taki sposób, że mu część głowy i jedno ucho wysunęło się nazewnątrz.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.