dom bliżej, nowy, jeszcze niewykończony sklep, o pięciu oknach frontu, z lustrzanemi szybami. Z kilku pracujących przy nim rzemieślników i robotników, jedni od wewnątrz wycierali szyby, drudzy złocili i malowali drzwi i futryny, inni umocowywali przed oknami ogromne mosiężne baryery.
— Cóż to za sklep budują? — spytała panny Florentyny.
— Chyba dla Wokulskiego, bo słyszałam, że wziął obszerniejszy lokal.
„Dla mnie ten sklep!“ — pomyślała panna Izabela, szarpiąc rękawiczki.
Powóz stanął, lokaj zeskoczył z kozła i pomógł paniom wysiąść. Lecz gdy następnie otworzył z łoskotem drzwi do sklepu Wokulskiego, panna Izabela tak osłabła, że nogi zachwiały się pod nią. Przez chwilę chciała wrócić do powozu i uciec ztąd; wnet jednak opanowała się i, z podniesioną głową, weszła.
Pan Rzecki już stał na środku sklepu i, zacierając ręce, witał ją niskiemi ukłonami. W głębi pan Lisiecki, podczesując piękną brodę, okrągłemi i pełnemi godności ruchami, prezentował bronzowe kandelabry jakiejś damie, która siedziała na krześle. Mizerny Klejn wybierał laski młodzieńcowi, który na widok panny Izabeli szybko uzbroił się w binokle, — a pachnący heliotropem Mraczewski palił wzrokiem i sztyletował wąsikami, dwie rumiane panienki, które towarzyszyły damie i oglądały tualetowe cacka.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.