— Geniusz! — cicho szepnął pan Ignacy, mrugając na Lisieckiego, który pogardliwie ruszył ustami.
Dama siedząca na krześle zwróciła się do kandelabrów, dwie panny do tualetki z oliwkowego drzewa, młodzieniec w binoklach począł znowu wybierać laski i — rzeczy w sklepie przeszły do spokojnego trybu. Tylko rozgorączkowany Mraczewski zeskakiwał i wbiegał na drabinkę, wysuwał szuflady i wydobywał coraz nowe pudełka, tłómacząc pannie Izabeli, popolsku i pofrancusku, że nie może nosić innych rękawiczek tylko pięć i pół, ani używać innych perfum tylko oryginalnych Atkinsona, ani ozdabiać swego stolika innemi drobiazgami jak paryskiemi.
Wokulski pochylił się nad kantorkiem tak, że żyły nabrzmiały mu na czole i — wciąż rachował w myśli:
„29 a 36 — to 65, a 15 to 80, a 73 — to... to“...
Tu urwał i, zpod oka spojrzał w stronę panny Izabeli, rozmawiającej z Mraczewskim. Oboje stali zwróceni do niego profilem; dostrzegł więc pałający wzrok subjekta, przykuty do panny Izabeli, na co ona w sposób demonstracyjny odpowiadała uśmiechem i spojrzeniami łagodnej zachęty.
„29 a 36 — to 65, a 15“... liczył w myśli Wokulski, lecz nagle pióro prysło mu w ręku. Nie podnosząc głowy, wydobył nową stalówkę z szufla-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.