— Za jaką kupiłem. Rozumie się, z doliczeniem procentu w stosunku... sześć... do ośmiu od sta rocznie...
— I wyrzekłby się pan spodziewanego zysku?... Dlaczegóż to?... — przerwała mu z pośpiechem.
— Dlatego, proszę pani, że handel opiera się nie na zyskach spodziewanych, ale na ciągłym obrocie gotówki.
— Żegnam pana i... dziękuję za wyjaśnienia — rzekła panna Izabela, widząc, że jej towarzyszka już kończy rachunki.
Wokulski ukłonił się i znowu usiadł do swej księgi.
Gdy lokaj zabrał paczki i panie zajęły miejsca w powozie, panna Florentyna odezwała się tonem wyrzutu:
— Mówiłaś z tym człowiekiem, Belu?...
— Tak, i nie żałuję tego. On wszystko skłamał, ale...
— Co znaczy to: ale?... — z niepokojem zapytała panna Florentyna.
— Nie pytaj mnie... Nic do mnie nie mów, jeżeli nie chcesz, ażebym rozpłakała się na ulicy...
A po chwili dodała pofrancusku:
— Zresztą, może zrobiłam źle, przyjeżdżając tutaj, ale... wszystko mi jedno!...
— Myślę, Belciu — rzekła, z powagą sznurując usta jej towarzyszka — że należałoby pomówić o tem z ojcem, albo z ciotką.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.