Gdy wyszedł, Lisiecki trącił Rzeckiego w ramię.
— Coś stary jakby zaczynał robić bokami — szepnął.
— No — odparł pan Ignacy — puszczenie w ruch takiego interesu jak moskiewski, to nie chy — chy! Rozumie się.
— Pocóż się w to wdaje.
— Poto, żeby miał nam z czego pensye podwyższać — surowo odpowiedział pan Ignacy.
— A niechże sobie zakłada sto nowych interesów, nawet w Irkucku, byle tak coroku podwyższał — rzekł Lisiecki. Ja z nim się o to spierać nie będę. Ale swoją drogą uważam, że jest dyabelnie zmieniony, osobliwie dzisiaj. Żydzi, panie, żydzi — dodał — jak zwąchają jego projekta, dadzą mu łupnia.
— Co tam żydzi...
— Żydzi, mówię, żydzi!... Wszystkich trzymają za łeb i nie pozwolą, ażeby im bruździł jakiś Wokulski, nie żyd, ani nawet meches.
— Wokulski zwiąże się ze szlachtą — odpowiedział Ignacy — a i tam są kapitały.
— Kto wie, co gorsze: żyd czy szlachcic — wtrącił mimochodem Klejn i podniósł brwi w sposób bardzo żałosny.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.