Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

skiego życia i że powoli spływa sobie gdzieś na dół, tym rynsztokiem zaciśniętym odwiecznemi murami.
— Cóż, bulwary?... — myślał. Postoją jakiś czas, a potem będą walić się, zarośnięte zielskiem i odrapane, jak te oto ściany. Ludzie, którzy je budowali z wielką pracą, mieli także na celu zdrowie, bezpieczeństwo, majątek, a może zabawy i pieszczoty. I gdzie oni są?... Zostały po nich spękane mury, jak skorupa po ślimaku dawnej epoki. A cały pożytek z tego stosu cegieł i tysiąca innych stosów będzie, że przyszły geolog nazwie je skałą ludzkiego wyrobu, jak my dziś, koralowe rafy albo kredę, nazywamy skałami wyrobu pierwotniaków.
„I cóż ma z trudu swego człowiek?... I z prac tych, które wszczął pod słońcem?... Znikomość — jego dzieł gońcem, a żywot jego mgnieniem powiek.
— Gdziem ja to czytał, gdzie?... Mniejsza o to.
Zatrzymał się w połowie drogi i patrzył się na ciągnącą u jego stóp dzielnicę między Nowym Zjazdem i Tamką. Uderzyło go podobieństwo do drabiny, której jeden bok stanowiły ulica Dobra, drugi — linia od Garbarskiej do Topieli, a kilkanaście uliczek poprzecznych formują jakby szczeble.
— Nigdzie nie wejdziemy po tej leżącej drabinie — myślał. — To chory kąt, dziki kąt.
I rozważał, pełen goryczy, że ten płat ziemi nadrzecznej, zasypany śmieciem z całego miasta, nie urodzi nic nad parterowe i jednopiętrowe domki