Na stoku i w szczelinach obmierzłego wzgórza spostrzegł niby ludzkie postacie. Było tu kilku drzemiących na słońcu pijaków, czy złodziei, dwie śmieciarki i jedna kochająca się para, złożona z trędowatej kobiety i suchotniczego mężczyzny, który nie miał nosa. Zdawało się, że to nie ludzie, ale widma ukrytych tutaj chorób, które odziały się w wykopane w tem miejscu szmaty. Wszystkie te indywidua zwietrzyły obcego człowieka; nawet śpiący podnieśli głowy i z wyrazem ździczałych psów przypatrywali się gościowi.
Wokulski uśmiechnął się.
„Gdybym tu przyszedł w nocy, napewno wyleczyliby mnie z melancholii. Jutro już spoczywałbym pod temi śmieciami, które — wreszcie — są tak wygodnym grobem, jak każdy inny. Na górze zrobiłby się wrzask, ściganoby i wyklinano tych poczciwców, a oni — może wyświadczyliby mi łaskę.
„O, bo nie znają, w snach mogilnych drzemiący, ciężkich trosk żywota i duch się ich już nie szamota w pragnieniach — tęsknych, a bezsilnych...“
„Ależ ja zaczynam być naprawdę sentymentalny?... muszę mieć nerwy dobrze rozbite. Bulwar jednak nie wytępiłby takich oto Mohikanów; przenieśliby się na Pragę, albo za Pragę, uprawialiby w dalszem ciągu swoje rzemiosło, kochaliby się, jak ta dwójeczka, ba, nawet mnożyliby się. Co za piękne, ojczyzno, będziesz miała potomstwo, uro-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.