dziła za nim wszędzie i zawsze, na jawie i we śnie, mięszając się do wszystkich jego celów, planów i czynów.
„Nie mogę wyrzec się jej!“ — szepnął, rozkładając ręce, jakby tłomaczył się komuś.
Wstał z belek i wrócił do miasta.
Idąc przez ulicę Oboźną, przypomniał sobie furmana Wysockiego, któremu koń padł i, zdawało mu się, że widzi cały szereg wozów, przed któremi leżą padłe konie, cały szereg rozpaczających nad nimi furmanów, a przy każdym gromadę mizernych dzieci i żonę, która pierze bieliznę, takim, co płacić nie mogą.
— Koń?... — szepnął Wokulski i czegoś serce mu się ścisnęło.
Raz, w marcu, przechodząc aleją Jerozolimską, zobaczył tłum ludzi, czarny wóz węglarski, stojący wpoprzek drogi pod bramą, a o parę kroków dalej wyprzężonego konia.
— Co się to stało?
— Koń złamał nogę — odparł wesoło jeden z przechodniów, który miał fijołkowy szalik na szyi i trzymał ręce w kieszeniach.
Wokulski, mimochodem spojrzał na delikwenta. Chudy koń, z wytartemi bokami, stał przywiązany do młodego drzewka, unosząc w górę tylną nogę. Stał cicho, patrzył wywróconem okiem na Wokulskiego i gryzł z bólu gałązkę okrytą szronem.
„Dlaczego dziś dopiero przypomniał mi się ten
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.