Zdawało mu się, że każda taka rzecz jest chora, albo zraniona, że skarży się: „patrz, jak cierpię...“ i że tylko on słyszy i rozumie jej skargi. A ta szczególna zdolność odczuwania cudzego bolu, urodziła się w nim dopiero dziś, przed godziną.
Rzecz dziwna! Przecie miał już ustaloną opinią hojnego filantropa. Członkowie towarzystwa dobroczynności, we frakach, składali mu podziękowania za ofiarę dla wiecznie łaknącej instytucyi; hrabina Karolowa we wszystkich salonach opowiadała o pieniądzach, które złożył na jej ochronę; jego służba i subjekci, sławili go, za podwyższenie im pensyi. Ale Wokulskiemu rzeczy te nie sprawiały żadnej przyjemności, tak jak on sam nie przywiązywał do nich żadnej wagi. Rzucał tysiące rubli do kas urzędowych dobroczyńców, ażeby kupić za to rozgłos, nie pytając, co się zrobi z pieniędzmi.
I dopiero dziś, kiedy dziecięcioma rublami wydobył człowieka z niedoli, kiedy nikt nie mógł głosić przed światem o jego szlachetności, dopiero dziś poznał: coto jest ofiara. Dopiero dziś przed jego zdumionem okiem stanęła nowa, nieznana dotychczas część świata — nędza, której trzeba pomagać.
— Tak, alboż ja dawniej nie widywałem nędzy?... — szepnął Wokulski.
I przypomniał sobie całe szeregi ludzi obdartych, mizernych, a szukających pracy, chudych koni, głodnych psów, drzew z obdartą korą i połama-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.