nemi gałęźmi. Wszystko to przecie spotykał, bez wrażenia. I dopiero, gdy wielki ból osobisty zaorał mu i zbronował duszę, na tym gruncie użyźnionym krwią własną i skropionym niewidzialnemi dla świata łzami, wyrosła osobliwa roślina: współczucie powszechne, ogarniające wszystko — ludzi, zwierzęta, nawet przedmioty, które nazywają martwemi.
„Doktor powiedziałby, że utworzyła mi się nowa komórka w mózgu, albo, że połączyło się kilka dawnych“ — pomyślał.
— Tak, ale co dalej?...
Dotychczas bowiem miał tylko jeden cel: zbliżyć się do panny Izabeli. Dziś przybył mu drugi: wydobyć z niedostatku Wysockiego.
— Mała rzecz!...
„Przenieść jego brata pod Skierniewice...“ — dodał jakiś głos.
— Drobnostka.
Ale poza tymi dwoma ludźmi stanęło zaraz kilku innych, za nimi jeszcze kilku, potem olbrzymi tłum borykający się z wszelkiego rodzaju nędzą i wreszcie — cały ocean cierpień powszechnych, które wedle sił, należało zmniejszać, a przynajmniej powściągnąć od dalszego rozlewu.
— Przywidzenia... abstrakcye... zdenerwowanie! — szepnął Wokulski.
To była jedna droga. Na końcu bowiem drugiej, widział cel realny i jasno określony — pannę Izabelę.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.