— Drogi panie — zawołał niemniej głośno baron do Mraczewskiego — zapakuj wszystkie te garnitury, popielniczkę, kałamarz i odeszlij mi do domu. Macie prześliczny wybór towarów... Serdecznie dziękuję... Adieu!...
I wybiegł ze sklepu, wracając się parę razy i spoglądając na szyld nad drzwiami.
Po odejściu oryginalnego barona, w sklepie zapanowało milczenie. Rzecki patrzył na drzwi, Klejn na Rzeckiego, a Lisiecki na Mraczewskiego, który znajdując się ztyłu damy, krzywił się w sposób bardzo dwuznaczny.
Dama zwolna podniosła się z krzesła i zbliżyła się do kantorka, za którym siedział Wokulski.
— Czy mogę spytać — rzekła drżącym głosem — ile panu winien jest ten pan, który dopieroco wyszedł?...
— Rachunki tego pana ze mną, szanowna pani, gdyby je miał, należą tylko do niego i do mnie — odpowiedział Wokulski, kłaniając się.
— Panie — ciągnęła rozdrażniona dama — jestem Krzeszowska, a ten pan jest moim mężem. Długi jego obchodzą mnie, ponieważ on zagarnął mój majątek, o który w tej chwili toczy się między nami proces...
— Daruje pani — przerwał Wokulski — ale stosunki między małżonkami do mnie nie należą.
— Ach, więc tak?... Zapewne, że dla kupca jestto najwygodniej. Adieu.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.