dzy jego byli smutni i czasem naradzali się między sobą pocichu.
Około pierwszej przyszedł Wokulski. Lecz, nim usiadł do kantorka, otworzyły się drzwi i zwykłym wahającym się krokiem, wbiegł pan Krzeszowski, zadając sobie wiele trudu nad osadzeniem binokli na nosie.
— Panie Wokulski — zawołał roztargniony gość, prawie ode drzwi. — W tej chwili dowiaduję się... Jestem Krzeszowski... Dowiaduję się, że ten biedny Mraczewski z mojej winy otrzymał dymisyą. Ależ panie Wokulski, ja wczoraj bynajmniej nie miałem pretensyi do pana... Ja szanuję dyskrecyą, jaką okazał pan w sprawie mojej i mojej żony... Ja wiem, że pan jej odpowiedział, jak przystało na dżentlemena...
— Panie baronie — odparł Wokulski — ja nie prosiłem pana o świadectwo przyzwoitości. Poza obrębem tego — co pan każe?...
— Przyszedłem prosić o przebaczenie biednemu Mraczewskiemu, który nawet...
— Do pana Mraczewskiego nie mam żadnej pretensyi, nawet tej ażeby do mnie wracał.
Baron przygryzł wargi. Chwilę milczał, jakby odurzony szorstką odmową; nakoniec ukłonił się i cicho powiedziawszy: „Przepraszam...“, opuścił sklep.
Panowie Klejn i Lisiecki cofnęli się za szafy i po krótkiej naradzie wrócili do sklepu, od czasu
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.