do czasu rzucając na siebie smutne, lecz wymowne spojrzenia.
Około trzeciej po południu ukazała się pani Krzeszowska. Zdawało się, że jest bledsza, żółciejsza i jeszcze czarniej ubrana, niż wczoraj. Lękliwie obejrzała się po sklepie, a spostrzegłszy Wokulskiego, zbliżyła się do kantorka.
— Panie — rzekła cicho — dziś dowiedziałam się, że pewien młody człowiek, Mraczewski, z mojej winy stracił u pana miejsce. Jego nieszczęśliwa matka...
— Pan Mraczewski już nie jest u mnie i nie będzie — odpowiedział Wokulski z ukłonem. — Czem więc mogę pani służyć?...
Pani Krzeszowska miała widocznie ułożoną dłuższą mowę. Na nieszczęście spojrzała Wokulskiemu w oczy i... z wyrazem: „przepraszam...“, wyszła ze sklepu.
Panowie Klejn i Lisiecki mrugnęli na siebie wymowniej, niż dotychczas, lecz poprzestali na jednomyślnem wzruszeniu ramionami.
Dopiero około piątej po południu zbliżył się do Wokulskiego Rzecki. Oparł ręce na kantorku i rzekł półgłosem:
— Matka tego Mraczewskiego, Staśku, jest bardzo biedna kobieta...
— Zapłać mu pensyą do końca roku — odparł Wokulski.
— Myślę... Stasiu, myślę, że nie można aż
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.