— Tak... za półtory godziny... Prawda Belu, że nie posiedziemy tu dłużej?
Służący poszedł do stołu przy drzwiach.
— Więc do jutra, panie Wokulski — rzekła hrabina. — Spotkasz u mnie wielu znajomych. Będzie kilku panów z towarzystwa dobroczynności...
„Aha!“... — pomyślał Wokulski, żegnając hrabinę. — Czuł dla niej w tej chwili taką wdzięczność, że na jej ochronę oddałby połowę majątku.
Panna Izabela zdaleka kiwnęła mu głową i znowu spojrzała w sposób, który wydał mu się bardzo niezwykłym. A gdy Wokulski zniknął w cieniach kościoła, rzekła do hrabiny:
— Cioteczka kokietuje tego pana. Ej! ciociu, to zaczyna być podejrzane...
— Twój ojciec ma słuszność — odparła hrabina — ten człowiek może być użytecznym. Zresztą zagranicą podobne stosunki należą do dobrego tonu.
— A jeżeli te stosunki przewrócą mu w głowie?... — spytała panna Izabela.
— W takim razie dowiódłby, że ma słabą głowę — odpowiedziała krótko hrabina, biorąc się do książki nabożnej.
Wokulski nie opuścił kościoła, ale w pobliżu drzwi, skręcił w boczną nawę. Tuż przy grobie Chrystusa, naprzeciw stolika hrabiny, stał w kącie pusty konfesyonał. Wokulski wszedł do niego, przymknął drzwiczki i niewidzialny, przypatrywał się pannie Izabeli.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.