kund, że, między nim, a tym czcigodnym światem form wykwintnych, musi się stoczyć walka, w której albo ten świat runie, albo — on zginie.
„Więc dobrze, zginę... Ale zostawię po sobie pamiątkę!...“
„Zostawisz przebaczenie i litość“ — szepnął mu jakiś głos.
— Czyżem ja aż tak nikczemny!
„Nie, jesteś aż tak szlachetny“.
Ocknął się — przy nim stał pan Tomasz Łęcki.
— Witam cię, panie Stanisławie — rzekł z właściwą mu majestatycznością. Witam cię tem goręciej, że przybycie twoje do nas, łączy się z bardzo miłym wypadkiem w rodzinie...
„Czyżby zaręczyła się panna Izabela?...“ — pomyślał Wokulski i pociemniało mu w oczach.
— Wyobraź pan sobie, że z okazyi twego tu przybycia... Słyszysz, panie Stanisławie?... Z okazyi twojej wizyty u nas, ja pogodziłem się z panią Joanną, z moją siostrą... Ale pan zbladłeś?... Znajdziesz tu wielu znajomych... Nie wyobrażaj sobie, że arystokracya jest tak straszną...
Wokulski otrząsnął się.
— Panie Łęcki — odparł chłodno — w moim namiocie, pod Plewną, bywali więksi panowie. I byli dla mnie tyle łaskawi, że niełatwo wzruszę się widokiem nawet tak wielkich, jakich... nie znajdę w Warszawie.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.