— A... A!... — szepnął pan Tomasz i ukłonił mu się. Wokulski zdumiał się.
„Oto fagas! — przemknęło mu przez głowę. — I ja... ja!... miałbym z takimi ludźmi robić sobie ceremonie?...“
Pan Łęcki wziął go pod rękę i, w sposób bardzo uroczysty, wprowadził do pierwszego salonu, gdzie byli sami mężczyźni.
— Widzisz pan: hrabia... — zaczął pan Tomasz
— Znam — odparł Wokulski, a w duchu dodał: winien mi ze trzysta rubli...
— Bankier... — objaśniał dalej pan Tomasz. — Ale nim powiedział nazwisko, bankier sam zbliżył się do nich i, przywitawszy Wokulskiego, rzekł:
— Bój się pan Boga, z Paryża ogromnie ekscytują nas o te bulwary... Czy pan im odpowiedziałeś?
— Pierwej chciałem porozumieć się z panem — odparł Wokulski.
— Więc zejdźmy się gdzie. Kiedy pan jesteś w domu?
— Nie mam stałej godziny, wolę być u pana.
— To wstąp pan do mnie we środę, na śniadanie, i raz skończmy.
Pożegnali się. Pan Tomasz czulej przycisnął ramię Wokulskiego.
— Jenerał... — zaczął.
Jenerał, ujrzawszy Wokulskiego, podał mu rękę i przywitali się jak starzy znajomi.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.