Mnie zresztą nie obchodzą fabrykanci, ale kraj, nasz kraj, biedny kraj...
— Czem można panom służyć? — odezwała się nagle, zbliżywszy się do nich, panna Izabela.
Książe i Wokulski powstali.
— Jakże jesteś dziś piękna, kuzynko — rzekł książe, ściskając ją za rękę. — Żałuję doprawdy, że nie jestem moim własnym synem... Chociaż — może to i lepiej! Bo gdybyś mnie odrzuciła, co jest prawdopodobne, byłbym bardzo nieszczęśliwy... Ach, przepraszam!... — spostrzegł się książe. — Pozwolisz, kuzynko, przedstawić sobie pana Wokulskiego. Dzielny człowiek, dzielny obywatel... to ci wystarczy, wszak prawda?...
— Mam już przyjemność... — szepnęła panna Izabela, odpowiadając na ukłon.
Wokulski spojrzał jej w oczy i dostrzegł takie przerażenie, taki smutek, że go znowu opanowała desperacya.
„Pocom ja tu wchodził?“... — pomyślał.
Spojrzał na framugę okna i znowu zobaczył młodego człowieka, który ciągle siedział sam, nad nietkniętym talerzem, zasłaniając oczy ręką.
„Ach, pocom ja tu przyszedł nieszczęśliwy...“ — myślał Wokulski, czując taki ból, jakby mu serce wyrywano kleszczami.
— Może pan choć wina pozwoli? — pytała panna Izabela, przypatrując mu się ze zdziwieniem.
— Co pani każe — odparł machinalnie.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.