— Przez litość, czy nie zamało?... Niech tylko pani spojrzy na nich obu...
— Sądziłabym, że niema ani śladu podobieństwa.
— Zapewne, ale... ta duma, pewność siebie... Z jaką oni swobodą rozmawiają...
Przy innym stoliku naradzali się trzej panowie.
— No, hrabina zrobiła zamach stanu — mówił brunet z grzywką.
— I udał się jej. Ten Wokulski trochę sztywny, ale ma w sobie coś — odpowiedział pan siwy.
— W każdym razie kupiec...
— Czemże kupiec gorszy od bankierów?
— Kupiec galanteryjny, sprzedaje portmonetki — nalegał brunet.
— My czasami sprzedajemy herby... — wtrącił trzeci, szczupły staruszek z siwemi faworytami.
— Jeszcze zechce ożenić się tutaj...
— Tem lepiej dla panien.
— Jabym mu sam oddał córkę. Człowiek, słyszę, porządny, bogaty, posagu nie strwoni...
Koło nich szybko przeszła hrabina.
— Panie Wokulski — rzekła, wyciągając wachlarz w kierunku framugi.
Wokulski przybiegł do niej. Podała mu rękę i we dwoje opuścili salon. Osamotnionego księcia zaraz otoczyli mężczyźni; niektórzy prosili go, ażeby zapoznał ich z Wokulskim.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/209
Ta strona została uwierzytelniona.