— Nic — odparł z uśmiechem. — Śmierć zajrzała mi w oczy.
— Nie dziw się: krąży koło mnie starej, zatem muszą ją widzieć moi sąsiedzi. Więc zrobisz, o co cię proszę?
— Tak.
— Bądźże u mnie po świętach i... często przychodź. Może się trochę ponudzisz, ale może i ja, niedołężna przydam ci się naco. A teraz idź już na dół, idź...
Wokulski pocałował ją w rękę, ona go parę razy w głowę; potem dotknęła dzwonka. Wszedł służący.
— Sprowadźże pana do sali — rzekła.
Wokulski był odurzony. Nie wiedział, którędy idzie, nie zdawał sobie sprawy z tego, o czem rozmawiali z prezesową. Czuł tylko, że znajduje się w jakimś odmęcie dużych komnat, starodawnych portretów, cichych stąpań, nieokreślonej woni. Otaczały go kosztowne meble, ludzie pełni delikatności, o jakiej nigdy nie marzył, a nad tem wszystkiem, jak poemat, unosiły się wspomnienia starej arystokratki, przesiąknięte westchnieniami i łzami.
„Cóżto za świat?... Coto za świat!...“
A jednak jeszcze mu czegoś brakło. Chciał choć raz spojrzeć na pannę Izabelę.
„No, w sali ją zobaczę...“
Lokaj otworzył drzwi do sali. Znowu wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę, i ucichły roz-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.