mowy, jak szum odlatującego ptactwa. Nastała chwila ciszy, w której wszyscy patrzyli na Wokulskiego, a on nie widział nikogo, tylko rozgorączkowanem spojrzeniem szukał blado-niebieskiej sukni.
„Tu jej niema“ — pomyślał.
— No, tylko patrzcie, jak on sobie nic z was nie robi!... — szepnął, śmiejąc się, staruszek z siwemi faworytami.
„Musi być w drugiej sali“ — mówił do siebie Wokulski.
Spostrzegł hrabinę i zbliżył się do niej.
— Cóż, skończyliście państwo konferencyą? — spytała hrabina. — Prawda, jakato miła osoba, prezesowa?... Ma pan w niej wielką przyjaciółkę, niewiększą jednak, aniżeli we mnie. Zaraz przedstawię pana... Pan Wokulski!... — dodała, zwracając się do damy w brylantach.
— A ja zaraz przystępuję do interesu — rzekła dama, patrząc na niego zgóry. — Nasze sierotki potrzebują kilku sztuk płótna...
Hrabina lekko zarumieniła się.
— Tylko kilku?... — powtórzył Wokulski i spojrzał na brylanty wyniosłej damy, reprezentujące wartość kilkuset sztuk najcieńszego płótna. — Po świętach — dodał — będę miał honor na ręce pani hrabiny przysłać płótno...
Ukłonił się, jakby chciał odchodzić.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.