— Chcesz nas pan pożegnać? — spytała trochę zmięszana hrabina.
— Ależto impertynent! — rzekła dama w brylantach, do swej towarzyszki w strusiem piórze.
— Żegnam panią hrabinę i dziękuję za zaszczyt, jaki mi pani raczyła wyrządzić!... — mówił Wokulski, całując gospodynią w rękę.
— Tylko do widzenia, panie Wokulski, wszak prawda?... Dużo będziemy mieli interesów ze sobą.
I w drugim salonie nie było panny Izabeli. Wokulski uczuł niepokój.
„Przecież muszę na nią spojrzeć... Kto wie, jak prędko spotkamy się w podobnych warunkach...“
— A, jesteś pan — zawołał książe. — Już wiem, jaki ułożyliście spisek z panem Łęckim. Spółka do handlu ze Wschodem — wyborna myśl! Musicie i mnie do niej przyjąć... Musimy poznać się bliżej... — A widząc, że Wokulski milczy, dodał: — Prawda, jakim ja nudny, panie Wokulski? Ale to nic nie pomoże; musicie zbliżyć się do nas, pan i panu podobni i — razem idźmy. Wasze firmy są także herbami, nasze herby są także firmami, które gwarantują rzetelność w prowadzeniu interesów...
Ściskali się za ręce i Wokulski coś odpowiedział, ale co?... — nie było mu wiadome. Niepokój jego wzrastał; napróżno szukał panny Izabeli.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.