dawne pragnienia wygasły. A tak wierzyłem w swoje wyjątkowe szczęście!...“
W tej chwili potężny krzyk wydarł się z tłumu. Wokulski ocknął się i na szczycie słupa zobaczył jakąś ludzką figurę.
„Aha, tryumfator!“ — rzekł do siebie Wokulski, ledwie trzymając się na nogach, pod naciskiem tłumu, który biegł, klaskał, wiwatował, wskazywał palcami bohatera, pytał o jego nazwisko. Zdawało się, że zdobywcę frakowego garnituru na rękach zaniosą do miasta, wtem — zapał ostygł. Ludzie biegli wolniej, nawet zatrzymywali się, okrzyki cichły, wreszcie zupełnie umilkły. Chwilowy tryumfator zsunął się ze szczytu i w parę minut zapomniano o nim.
— Przestroga dla mnie?... — szepnął Wokulski, ocierając pot z czoła.
Plac i rozbawione tłumy obmierzły mu do reszty. Zawrócił do miasta.
Środkiem alei wciąż toczyły się dorożki i powozy. W jednym Wokulski zobaczył blado-niebieską suknią
„Panna Izabela?...“
Serce poczęło mu bić gwałtownie.
„Nie, nie ona“.
O paręset kroków dalej spostrzegł jakąś piękną twarz kobiecą i dystyngowane ruchy.
„Ona?... Nie. Zkądżeby wreszcie ona?“
I tak szedł przez całe aleje, plac Aleksandra,
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/222
Ta strona została uwierzytelniona.