Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

Już zrównywaliśmy się z walczącą kolumną i widzieliśmy pustą przestrzeń między dymem naszej i austryackiej piechoty, kiedy zpoza niej wynurzył się długi szereg białych mundurów. Szereg podnosił się i zniżał co sekundę, a jego nogi migały raz po razu, jak na paradzie.
Stanął. Nad nim błysnęła taśma stali, pochyliła się i — zobaczyłem ze sto wycelowanych do nas karabinów, lśniących jak igły w papierku. Potem zadymiło się, zgrzytnęło jak łańcuch po żelaznej sztabie, a nad nami i około nas przeleciał wicher pocisków.
— Stój!... Pal!...
Wystrzeliłem corychlej, pragnąc zasłonić się chociaż dymem. Pomimo huku, usłyszałem za sobą niby uderzenie kijem w człowieka; ktoś ztyłu padł, zawadzając o mój tornister. Opanował mnie gniew i desperacya; czułem, że zginę, jeżeli nie zabiję niewidzialnego wroga. Nabijałem broń i strzelałem bez pamięci, trochę zniżając karabin i myśląc z dziką satysfakcyą, że moje kule nie pójdą górą. Nie patrzyłem na bok, ani pod nogi; bałem się zobaczyć leżącego człowieka.
Wtem stało się coś nieoczekiwanego W pobliżu nas zatrzeszczały bębny i rozległy się przeraźliwe piszczałki fajfrów. Toż samo za nami. Ktoś krzyknął: „naprzód!“ i — nie wiem, z ilu piersi, wybuchnął krzyk, podobny do jęku, albo do wycia. Kolumna poruszyła się zwolna, prędzej, biegiem...