dzionych nadziejach. Wreszcie Mincel utarł nos z wielkim hałasem i odwróciwszy się do okna, mruknął:
— No, co tam...
Wrócił zadyszany Wicek. Uważałem, że surdut tego młodzieńca połyskuje od tłustych plam.
— Byłeś? — spytał go Mincel.
— Byłem. Panna Małgorzata powiedziała, że dobrze.
— Żenisz się? — rzekłem do Jasia.
— Phi!... cóż mam robić! — odparł.
— A Grossmutter, jak się ma?
— Zawsze jednakowo. Choruje tylko wtedy, kiedy stłuką jej dzbanek do kawy.
— A Franc?
— Nie gadaj mi o tym łajdaku — wstrząsnął się Jan Mincel. — Wczoraj przysiągłem sobie, że noga moja u niego nie postanie...
— Cóż ci zrobił? — spytałem.
— To podłe szwabisko ciągle drwi z Napoleona!... Mówi, że złamał przysięgę rzeczypospolitej, że jest kuglarzem, któremu oswojony orzeł napluł w kapelusz... Nie — mówił Jan Mincel — z tym człowiekiem żyć nie mogę...
Przez cały czas naszej rozmowy dwaj chłopcy i subjekt załatwiali interesantów, na których nawet nie zwracałem uwagi. Wtem skrzypnęły tylne drzwi sklepu i z poza szaf wysunęła się staruszka, w żółtej sukni, z dzbanuszkiem w ręku.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.