dalej — było przecie takie zakute szwabisko, że wylazł z trumny po swoję szlafmycę, której mu tam zapomnieli włożyć...
— Robisz mi pan afront w moim domu!... — krzyknął Jan.
— Nie przyszedłem do pańskiego domu, tylko do sklepu, za sprawunkiem... Wicek! — zwrócił się Franc do chłopca — daj mi korek za grosz... Tylko zawiń go w bibułę... Do widzenia, kochany Ignacy, wpadnij do mnie dziś wieczorem, to przy dobrej butelce pogadamy. A może i ten pan z tobą przyjdzie — dodał, już z ulicy, wskazując ręką na sinego z gniewu Jana.
— Noga moja nie postanie u podłego szwaba! — krzyknął Jan.
To jednak nie przeszkodziło, że wieczorem byliśmy obaj u Franca.
Mimochodem wspomnę, że nie było tygodnia, w ciągu którego bracia Minclowie nie pokłóciliby się i nie pogodzili przynajmniej ze dwa razy. Co zaś jest najosobliwszem, że przyczyny swarów nigdy nie wypływały z interesu natury materyalnej. Owszem, pomimo największych nieporozumień, bracia zawsze poręczali swoje kwity, pożyczali sobie pieniędzy i nawzajem płacili długi. Powody tkwiły w ich charakterach.
Jan Mincel był romantyk i entuzyasta, Franc spokojny i zgryźliwy; Jan był gorącym bonapartystą, Franc republikaninem i specyalnym wrogiem
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/260
Ta strona została uwierzytelniona.