— Mówią — dorzucił inny głos — że chce założyć spółkę z samych szlachciców...
— Aha!... I oskubać ich, a potem zemknąć — wtrącił dychawiczny.
— Nie — mówił bas — on z tych dostaw nie obmyje się nawet szarem mydłem. Kupiec galanteryjny robi dostawy! Warszawiak jedzie do Bułgaryi!...
— Pański brat, inżynier, jeździł za zarobkiem jeszcze dalej — odezwał się półgłos.
— Zapewne! — przerwał bas. — Czy może i sprowadzał perkaliki z Moskwy? Tu jest drugi sęk: zabija przemysł krajowy!...
— Ehe! he!... — zaśmiał się ktoś, dotąd milczący — to już do kupca nie należy. Kupiec jest od tego, ażeby sprowadzał tańszy towar i z lepszym zyskiem dla siebie. Nieprawda? Ehe! he!...
— W każdym razie nie dałbym trzech groszy za jego patryotyzm — odparł bas.
— Podobno jednak — wtrącił półgłos — ten Wokulski dowiódł swego patryotyzmu nietylko językiem...
— Tem gorzej — przerwał bas. — Dowodził, będąc gołym; ochłonął, poczuwszy ruble w kieszeni.
— O!... że też my zawsze kogoś musimy posądzać o szelmostwa! Nieładnie!... — oburzał się półgłos.
— Coś go pan mocno bronisz?... — spytał bas, posuwając krzesłem.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/272
Ta strona została uwierzytelniona.