— Bronię, bom trochę o nim słyszał — odpowiedział półgłos. — Furmani u mnie niejakiś Wysocki, który umierał z głodu, nim Wokulski postawił go na nogi...
— Za pieniądze z dostaw w Bułgaryi!... Dobroczyńca!...
— W każdym razie ciemna to figura — zakonkludował dychawiczny. — Rzuca się wprawo i wlewo, sklepu nie pilnuje, perkaliki sprowadza, szlachtę jakby chciał naciągnąć...
Ponieważ chłopiec sklepowy w tej chwili przyniósł im nowe butelki, więc wymknąłem się pocichu. Nie wmieszałem się do tej rozmowy, gdyż, znając Stacha od dziecka, mógłbym im powiedzieć tylko dwa wyrazy: „Jesteście podli“...
I to wszystko gadają wówczas, kiedy ja drżę z obawy o jego przyszłość, kiedy, wstając i kładąc się spać, pytam: „co on robi? poco robi? i co z tego wyniknie?...“ I to wszystko gadają o nim dziś, przy mnie, który wczoraj patrzyłem, jak dróżnik Wysocki upadł mu do nóg, dziękując za przeniesienie do Skierniewic i udzielenie zapomogi...
Prosty człowiek, a jaki uczciwy! Przywiózł ze sobą dziesięcioletniego syna, i wskazując na Wokulskiego, mówił:
— Przypatrz-że się Pietrek panu, bo to nasz największy dobrodziej... Jakby kiedy zechciał, żebyś sobie uciął rękę dla niego, utnij, a jeszcze mu się nie wywdzięczysz...
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/273
Ta strona została uwierzytelniona.