najgrzeczniej spytać: czegoby sobie życzył? Ale on za pierwszym razem mruknął: „proszę mi nie przeszkadzać!“ — a za drugim bez ceremonii odsunął mnie na bok.
Zdumienie moje było tem większe, że niektórzy z naszych panów kłaniali mu się bardzo uprzejmie i zacierając ręce jakby conajmniej przed dyrektorem banku, dawali wszelkie objaśnienia.
„No — mówię w duchu — jużci chyba ten biedaczysko nie jest z towarzystwa ubezpieczeń. Ludzi tak obdartych tam nie trzymają...“
Dopiero Lisiecki szepnął mi, że ten pan jest bardzo znakomitym reporterem i że będzie nas opisywał w gazetach. Ciepło mi się zrobiło około serca, na myśl, że mogę ujrzeć w druku moje nazwisko, które raz tylko figurowało w Gazecie Policyjnej, gdym zgubił książeczkę. Jednej chwili spostrzegłem, że w tym człowieku jest wszystko wielkie: wielka głowa, wielki notes, a nawet — bardzo wielka przyszczypka u lewego buta.
A on wciąż chodził po pokojach, nadęty jak indyk i pisał, wciąż pisał... Nareszcie odezwał się:
— Czy w tych czasach nie było u panów jakiego wypadku?... Małego pożaru, kradzieży, nadużycia zaufania, awantury?...
— Boże uchowaj! — ośmieliłem się wtrącić.
— Szkoda — odparł. — Najlepszą reklamą dla sklepu byłoby, gdyby się tak kto w nim powiesił...
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/286
Ta strona została uwierzytelniona.