— Zwaryowałeś pan!... Co dla panny Łęckiej?...
— No... te spółki... ten sklep... ten obiad... Wszystko dla niej... I ja przez nią wyleciałem ze sklepu... — mówił Mraczewski, opierając się na mojem ramieniu, gdyż nie mógł ustać.
— Co?... mówię, widząc, że jest zupełnie pijany. — Wyleciałeś przez nią ze sklepu, więc może i przez nią dostałeś się do Moskwy?...
— Rozu... rozumie się... Szepnęła słówko, takie... nieduże słóweczko i... dostałem trzysta rubli więcej na rok... Żabcia ze starym wszystko zrobi, co jej się podoba...
— No, idź pan spać — rzekłem.
— Właśnie, że nie pójdę spać... Pójdę do moich przyjaciół... Gdzie oni są?... Oniby sobie z Żabcią prędzej poradzili... Nie grałaby im po nosie, jak staremu... Gdzie moi przyjaciele? — zaczął wrzeszczeć.
Naturalnie, że kazałem go odprowadzić do numeru na górę. Domyślam się jednak, że udawał pijanego, ażeby mnie otumanić.
Około północy sala była podobna do trupiarni, albo do szpitala; coraz kogoś trzeba było wyciągać do numeru, albo do dorożki. Wreszcie, odnalazłszy doktora Szumana, który był prawie trzeźwy, zabrałem go do siebie na herbatę.
Doktor Szuman jest także starozakonny, ale niezwykły to człowiek. Miał nawet ochrzcić się, gdyż
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/289
Ta strona została uwierzytelniona.