przypatrywał się migającej między drzewami szarej sukni. Dopiero później spostrzegł, że przypatruje się aż dwom szarym sukniom, a trzeciej niebieskiej, że żadna z nich — nie należy do panny Izabeli.
„Jestem piramidalnie głupi“ — pomyślał.
Ale nic mu to nie pomogło.
Pewnego dnia, w pierwszej połowie czerwca, pani Meliton dała się znać Wokulskiemu, że jutro w południe panna Izabela będzie na spacerze z hrabiną i — z prezesową. Drobny ten wypadek mógł mieć pierwszorzędne znaczenie.
Wokulski bowiem, od pamiętnej Wielkanocy, parę razy odwiedzał prezesową i poznał, że staruszka jest mu bardzo życzliwa. Zwykle słuchał jej opowiadań o dawnych czasach, rozmawiał o swoim stryju, nawet ostatecznie umówił się o nagrobek dla niego. W toku tej wymiany myśli, niewiadomo zkąd, wplątało się imię panny Izabeli, tak nagle, że Wokulski nie mógł ukryć wzruszenia; twarz mu się zmieniła, głos stłumił się.
Staruszka przyłożyła binokle do oczu i wpatrzywszy się w Wokulskiego, spytała:
— Czy mi się tylko wydaje, czyli też panna Łęcka nie jest ci obojętną?
— Prawie nie znam jej... Mówiłem z nią raz w życiu... — tłómaczył się zmięszany Wokulski.
Prezesowa wpadła w zamyślenie i kiwając głową, szepnęła:
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/299
Ta strona została uwierzytelniona.