— Ha...
Wokulski pożegnał ją, ale owe „ha!“ utkwiło mu w pamięci. W każdym razie był pewny, że w prezesowej niema nieprzyjaciółki. I otóż, w niecały tydzień po tej rozmowie, dowiedział się, że prezesowa jedzie z hrabiną i z panną Izabelą na spacer do Łazienek. Czyby dowiedziała się, że panie go tam spotykają?... A może chce ich zbliżyć?...
Wokulski spojrzał na zegarek; była trzecia po południu.
„Więc to jutro — pomyślał — za godzin... dwadzieścia cztery... Nie, nie tyle... Za ileż to?...
Nie mógł zrachować, ile godzin upłynie od trzeciej do pierwszej w południe. Ogarnął go niepokój; nie jadł obiadu; fantazya rwała się naprzód, ale trzeźwy rozum hamował ją.
„Zobaczymy, co będzie jutro. A nuż będzie deszcz, albo która z pań zachoruje?“
Wybiegł na ulicę i błąkając się bez celu, powtarzał:
„No, zobaczymy, co będzie jutro... A może mnie nie zatrzymają?... Zresztą panna Izabela jest sobie piękna panna, przypuśćmy, że nawet niezwykle piękna, ale tylko panna, nie naprzyrodzone zjawisko. Tysiące równie ładnych chodzi po świecie, a ja też nie myślę czepiać się zębami jednej spódnicy. Odepchnie mnie?... Dobrze!... Z tym większym rozmachem padnę w objęcia innej“...
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/300
Ta strona została uwierzytelniona.