Wieczorem poszedł do teatru, lecz opuścił go po pierwszym akcie. Znowu wałęsał się po mieście, a gdzie stąpił, prześladowała go myśl jutrzejszego spaceru i niejasne przeczucie, że jutro zbliży się do panny Izabeli.
Minęła noc, ranek. O dwunastej kazał zaprządz powóz. Napisał kartkę do sklepu, że przyjdzie później i poszarpał jednę parę rękawiczek. Nareszcie wszedł służący.
— Konie gotowe! — błysnęło Wokulskiemu.
Wyciągnął rękę po kapelusz.
— Książe!... — zameldował służący.
Wokulskiemu pociemniało w oczach.
— Proś.
Książe wszedł.
— Dzień dobry, panie Wokulski — zawołał. — Pan gdzieś wyjeżdża? Zapewne do składów, albo na kolej. Ale nic z tego. Aresztuję pana i zabieram do siebie. Będę nawet tak niegrzeczny, że zakwateruję się do pańskiego powozu, bo dziś swego nie wziąłem. Jestem jednak pewny, że wszystko to wybaczy mi pan, ze względu na doskonałe wiadomości.
— Raczy książe spocząć?...
— Na chwilkę. Niech pan sobie wyobrazi — mówił książe, siadając — że dopóty dokuczałem naszym panom bratom... Czy dobrze powiedziałem?... Dopóty ich prześladowałem, aż obiecali przyjść w kilku do mnie i wysłuchać projektu pań-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/301
Ta strona została uwierzytelniona.