— Jestem Maruszewicz — rzekł zniszczony młody człowiek, z miłym uśmiechem. — Wybaczy pan, że prezentuję się tak obcesowo i w dodatku przy pierwszej znajomości będę miał prośbę...
— Słucham pana.
Młodzieniec wziął Wokulskiego pod ramię i zaprowadziwszy go do okna, mówił:
— Kładę odrazu karty na stół; z takimi ludźmi, jak pan, niemożna inaczej. Jestem niemajętny, mam dobre instynkta i chciałbym znaleźć zajęcie. Pan tworzy spółkę, czy nie mógłbym pracować pod pańskim kierunkiem?...
Wokulski przypatrywał mu się z uwagą. Propozycya, którą słyszał, jakoś nie pasowała do wyniszczonej figury i niepewnych spojrzeń młodzieńca. Wokulski uczuł niesmak, mimo to spytał:
— Cóż pan umie? Jaki pański fach?
— Fachu, uważa pan, jeszcze nie wybrałem, ale mam wielkie zdolności i mogę podjąć się każdego zajęcia.
— A na jaką pan liczy pensyą?
— Tysiąc... dwa tysiące rubli... — odparł zakłopotany młodzieniec.
Wokulski mimowoli potrząsnął głową.
— Wątpię — odparł — czy będziemy mieli posady, odpowiadające pańskim wymaganiom. Niech pan jednak wstąpi kiedy do mnie...
Na środku gabinetu przygarbiony hrabia zabrał głos.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/318
Ta strona została uwierzytelniona.