„O jakie on mnie ambicye posądza?“... — zapytywał się w duchu Wokulski.
Pożegnał księcia, obiecał przychodzić odtąd na wszystkie sesye i wyszedłszy na ulicę, odesłał powóz do domu.
„Czego chce ode mnie ten pan Ochocki? — myślał podejrzliwie. — Naturalnie, że idzie mu o pannę Izabelę... Może ma zamiar odstraszyć mnie od niej?... Głupi... Jeżeli ona go kocha, nie potrzebuje tracić nawet słów; sam się usunę... Ale jeżeli go nie kocha, niech się strzeże usuwać mnie od niej... Zdaje się, że zrobię w życiu jedno kapitalne głupstwo, zapewne dla panny Izabeli. Bodajby nie padło na niego; szkoda chłopaka“...
W bramie rozległo się pośpieszne stąpanie; Wokulski odwrócił się i zobaczył Ochockiego.
— Pan czekał?... Przepraszam!... — zawołał młody człowiek.
— Idziemy ku Łazienkom? — spytał Wokulski.
— Owszem.
Jakiś czas szli, milcząc. Młody człowiek był zamyślony, Wokulski zirytowany.
Postanowił odrazu chwycić byka za rogi.
— Pan jest bliskim kuzynem państwa Łęckich? — zapytał.
— Trochę — odpowiedział młody człowiek. — Matka moja była aż Łęcka — rzekł z ironią — ale ojciec tylko Ochocki. To bardzo osłabia związki rodzinne... Pana Tomasza, który jest dla mnie
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/322
Ta strona została uwierzytelniona.