już kocha się w Ochockim, a jeżeli się nie kocha, to tylko z winy jego dziwactw... No i ma słuszność... piękny człowiek i niezwykły“...
— Naturalnie — prawił dalej Ochocki — ani słówka nie wspomniałem o tem mojej ciotce, która, ile razy bodaj wpina mi jakąś szpilkę w odzienie, ma zwyczaj powtarzać: „Kochany Julku, staraj się podobać Izabeli, bo to żona akurat dla ciebie... Mądra i piękna; ona jedna wyleczyłaby cię z twoich przywidzeń...“ A ja myślę: coto za żona dla mnie?... Gdyby chociaż mogła być moim pomocnikiem, jeszcze pół biedy... Ale gdzieżby ona dla laboratoryum mogła opuścić salon!... Ma racyą, to jej właściwe otoczenie; ptak potrzebuje powietrza, ryba wody... Ach, jaki piękny wieczór!... — dodał po chwili. — Jestem dziś podniecony, jak rzadko. Ale... co panu jest, panie Wokulski?...
— Trochę zmęczyłem się — odparł głucho Wokulski. — Możebyśmy siedli, choćby o! tu...
Usiedli na stoku wzgórza, na granicy Łazienek. Ochocki oparł brodę na kolanach i wpadł w zadumę, Wokulski przypatrywał mu się z uczuciem, w którem podziw mieszał się z nienawiścią.
„Głupi, czy, przebiegły?... Poco on mi to wszystko opowiada“ — myślał Wokulski.
Musiał jednak przyznać, że gadulstwo Ochockiego miało te same cechy szczerości i rozrzucenia, jak jego ruchy i cała wreszcie osoba. Spotkali
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/326
Ta strona została uwierzytelniona.