się pierwszy raz, i już Ochocki tak z nim rozmawiał, jakgdyby znali się od dzieci.
„Skończę z nim“ — rzekł do siebie Wokulski i głęboko odetchnąwszy, spytał głośno:
— Zatem — żeni się pan, panie Ochocki?...
— Chybabym zwaryował — mruknął młody człowiek, wzruszając ramionami.
— Jakto?... Przecież kuzynka pańska podoba się panu?
— I nawet bardzo, ale to jeszcze nie wszystko. Ożeniłbym się z nią, gdybym miał pewność, że już nic w nauce nie zrobię...
W sercu Wokulskiego, obok nienawiści i podziwu, błysnęła radość. W tej chwili Ochocki przetarł czoło, jak zbudzony ze snu i patrząc na Wokulskiego, nagle rzekł:
— Ale, ale... Nawet zapomniałem, że mam ważny interes do pana...
„Czego on chce?“... — pomyślał Wokulski, podziwiając w duszy mądre spojrzenie swego rywala i nagłą zmianę tonu. Zdawało się, że przez jego usta przemówił inny człowiek.
— Chcę zadać panu pytanie... nie... dwa pytania, bardzo poufne, a może nawet drażliwe — mówił Ochocki. — Czy nie obrazi się pan?...
— Słucham — odparł Wokulski.
Gdyby stał na szafocie, nie doznałby tak strasznych wrażeń, jak w tej chwili. Był pewny, że
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/327
Ta strona została uwierzytelniona.